sobota, 11 lipca 2015

Trzydziesty dziewiąty - Poród i przepowiednia

PERSPEKTYWA TRZECIOOSOBOWA
  10 maja 1996 rok
  Severus Tobias Snape sprawdzał eseje uczniów na temat Veritaserum. Nie mógł pojąć, jak siódmoklasiści mogli pisać takie głupoty o owym eliksirze. A najśmieszniejszą pracę mieli Fred i George Weasleyowie. Od razu wyczuł, że z tą pracą zrobili sobie z niego jaja. Od razu wpisał im Trolla.
  Sięgnął po kolejny zwój pergaminu, kiedy nagle, bez jakiegokolwiek pukania, weszła Minerva McGonagall. Było widać, że jej śpieszno.
  Jednak on nie przerwał sprawdzania wypracowań. Czytał dalej. Nie było w ogóle widać, że zareagował na jej przyjście,
  - Severusie...
  - Nie mam czasu. 
  - Ale to jest...
  - Wchodzisz bez pukania, bez pytania. To jest mój teren.
  - Severusie, posłuchaj mnie, bo...
  - Konkrety - sarknął wkurzony.
  - Dostaliśmy wiadomość, że...
  - Do sedna, Miner...
  - Twoja żona rodzi! - zawołała z podniesionym głosem, wcale nie ukrywając swojej irytacji.
  - ŻE CO?! - Poderwał się z fotela. - I NIC NIE MÓWISZ?!
  Podszedł szybkim krokiem do kominka i zgarnął z kociołka garść Proszku Fiuu.
  - No przecież zamierzałam to od razu powiedzieć - mruknęła pod nosem, jednakże Snape usłyszał tą uwagę i tylko zmierzył ją wzrokiem.
  - Przekaż Albusowi, żeby dał jakieś zastępstwo za mnie dla tych zapchlonych kurczaków z Gryffindoru.
  - To uczniowie, a nie kurczaki, Severusie!
  - Wrócę za parę dni, teraz najważniejsze, by Tośkę zabrać do szpitala - warknął i wszedł do kominka.
  - Jej nie ma w domu!
  - To gdzie?!
  - W Mungu!
  Zacisnął wargi w cienką linię. Przecież ustalali, że da mu znać, że zaczyna rodzić, by mógł ją zaprowadzić do szpitala, do cholery!
  - Do Szpitala Świętego Munga! - powiedział głośno i wyraźnie. Otworzył dłoń, wysypując Proszek Fiuu i zniknął z zielonych płomieniach.
***
PERSPEKTYWA TOŚKI
  Bolesne skurcze były niemalże nie do zniesienia. Było już wszystko naszykowane do przyjęcia narodzin Alana. Nie mogliby po prostu coś zrobić, by ukrócić moje cierpienie?! Chciałabym już po prostu mieć to za sobą i trzymać w objęciach mojego jedynego syna...
  Zacisnęłam zęby i oczy, kiedy poczułam kolejny skurcz w podbrzuszu. Nie zaczęłam jeszcze przeć, a już mam dość. Przynajmniej nie musiałam teraz rodzić trojaczków.
  Nagle na salę wpadł Severus. Medyk spojrzał na niego energicznie.
  - Pan to?
  - Mąż oraz ojciec - warknął i podszedł do mnie pośpiesznie. - Ustalaliśmy, że dasz mi znak, że zaczynasz rodzić, bym osobiście cię tutaj zaprowadził!
  No i znów zaczyna. Wzięłam odpowiedni oddech przez przeponę; wdech przez nos, wydech przez usta, tyle że dłuższe niż wdech. Wypuszczając całe zużyte powietrze z płuc.
  - Łatwo się ustala, ale jak dojdzie co do czego, to wtedy nie jest tak ła... - Wstrzymałam przez chwilę powietrze, ale się od razu sama upomniałam, by zachować regularny, miarowy oddech. - ..łatwo.
  - Owszem, że łatwo!
  - Severusie, to nie ty musisz z siebie wypchać dziecko w wielkości arbuza przez o wiele mniejszą dziurkę!
  - Panie Snape, niech pan nie stresuje żony - upomniała go jedna z pielęgniarek.
  - Wcale jej nie stre...
  Krzyknęłam, czując już o wiele silniejsze skurcze, które już wywoływały parcie. Złapałam odruchowo Severusa za rękę i ścisnęłam.
  - Spokojnie. Wdech i wydech - powiedział zbyt łagodnym, jak na niego, tonem. Pogładził lekko kciukiem moją dłoń.
  - Dobrze, pani Snape. Teraz niech pani weźmie głęboki wdech i prze - odezwał się medyk.
  No dobra Alan: czas zacząć ze sobą współpracować, więc bądź grzecznym chłopcem.
***
PERSPEKTYWA KAI
  Wyszłam z Domi i Avadą z sali, kiedy tylko zakończyły się lekcje Historii Magii, które Ślizgoni mieli z Gryffonami. Wdałyśmy się w dyskusję, dotycząca tego, czy idzie nie zasnąć na owych zajęciach.
  - Hermiona jakoś nie zasypia - odparła Domi.
  - No bo ona zawsze robi notatki. Ale wydaje się być miła - oznajmiła Avada.
  - Bo jest - powiedziałam z uśmiechem.
  - Panny Snape? - usłyszałyśmy głos dyrektora. Odwróciłyśmy się jak jeden mąż w jego kierunku. Było widać, że był zdziwiony naszym widokiem, co mnie z kolei to zdziwiło. W końcu jest przerwa, uczymy się w tej szkole...
  - Tak, profesorze? - odezwałyśmy się jednocześnie, po czym spojrzałyśmy po sobie i parsknęłyśmy śmiechem.
  - Nie jesteście w Mungu?
  Spojrzałyśmy na niego pytająco. Przeniosłam szybko wzrok to na Av, to na Domi. Uniosłam spojrzenie od razu na profesora.
  - Dlaczego miałybyśmy być w Mungu, panie dyrektorze? - zapytałam.
  - Przecież wasza matka zaczęła rodzić.
  Otworzyłyśmy szeroko oczy. No pięknie! Alan postanowił przyjść na świat, a nam nic o tym nie powiedziano?! No to chyba jakiś żart!
  - Profesorze, musimy się jak najszybciej dostać do szpitala - odparowałyśmy znów w tym samym czasie.
  - Nie sądziłem, że będzie inaczej. Chodźcie do mojego gabinetu i przeniesiecie się przez Proszek Fiuu - powiedział z uśmiechem staruszek, po czym się odwrócił i poszedł spokojnym krokiem w kierunku gabinetu.
  Spojrzałyśmy na siebie, jedna po drugiej, by następnie popędzić w kierunku celu, wyprzedzając zarazem Dumbledore'a.
***
PERSPEKTYWA TOŚKI
  - Severus, zabiję cię! - krzyknęłam, zaciskając oczy z bólu.
  - Tośka, uspokój się i przyj!
  - Dlaczego mi to zrobiłeś?! Jak tylko odzyskam siły, to cię własnoręcznie uduszę!
  - Ale to była praca zespołowa!
  - Gdzie są moje śledzie?!
  - Przecież nie cierpisz śledzi.
  - Ale ja chcę moje śledzie!
  - Dobrze pani idzie! - zawołał medyk. - Proszę przeć!
  Zacisnęłam mocniej dłoń na dłoni męża, wbijając mu paznokcie aż do krwi.
  - Lubi pani śledzie? - zagadnął.
  - Tylko te w sosie pomidorowym.
  Severus wywrócił oczami. No cóż.. Dawałam mu popalić w czasie ciąży, jeśli o moje kaprysy chodzi, a najczęściej właśnie dotyczyły śledzi.
  - Skup się na rodzeniu, a nie.
  - A inne śledzie? - zagadnął doktor.
  - Nie cierpię śledzi! - warknęłam, niemalże zirytowana.
  - Ale przecież pani powiedziała, że...
  - Gdyby pan nie wiedział, moja żona jest mistrzynią w irytowaniu ludzi.
  - No dobra, dobra. Teraz proszę przeć. Mocno, ostatni raz!
  Nie... Ja już chyba nie wytrzymam... Ścisnęłam jednak drugą rękę na poduszce i parłam najmocniej, jak tylko moje siły na to pozwalały. Po bardzo krótkiej chwili usłyszałam płacz.. płacz mojego synka. Poczułam jak kładą go na moim brzuchu. Severusowi podano specjalne nożyczki.
  - Niech pan przecina - odparł lekarz z uśmiechem.
  Spojrzał na nożyczki, po czym przybliżył je do pępowiny Alana i przeciął. Właśnie odciął mnie od MOJEGO syna!
  Zaczęli maleńkiego myć, ważyć i różne inne rzeczy, które robią się zawsze tuż po narodzinach noworodków. W tym samym czasie urodziłam jeszcze łożysko przez bezbolesne skurcze.
  Opadłam wycieńczona i z spocona od wysiłku na poduszkę, oddychając nierówno.
  W końcu owinęli małego w kocyk i podali go ostrożnie Severusowi. Patrząc, jak bierze go ostrożnie i z ogromną delikatnością, zrobiło mi się ciepło na sercu. Uśmiechnęłam się na ten widok. Takiego widoku nie widziałam od wielu lat...
  Na jego twarzy zakwitł uśmiech. I to nie mały! Szeroki, dumny, promienny uśmiech! Takich uniesionych kącików warg nie widziałam od bardzo dawna!
  - Witaj Alanie Brianie Michaelu Snape - powiedział, dotykając palcem policzka Alanka i delikatnie go gładząc.
  - Mamo!
  Spojrzałam w kierunku drzwi. Właśnie wpadły dziewczyny, potykając się i opadając na podłogę. Roześmiałam się, przypomniawszy sobie, kiedy tak na siebie Domi z Avadą wpadały. Natomiast pierwszy raz zdarzyło się na moich oczach, by wszystkie moje córki się o siebie potknęły.
  Sevuś od razu na nie spojrzał i zmierzył wzrokiem, jednakże nie takim złowrogim, ponieważ był teraz zbyt szczęśliwy, gdy trzymał w objęciach swojego pierwszego, pierworodnego syna.
  - Cicho, bo go obudzicie - warknął, nie mogąc jednak ukryć swojego wcześniejszego uśmiechu.
  Dziewczyny zaśmiały się cicho i się podniosły. Podeszły szybko.
  - Mogę go potrzymać? - spytały jednocześnie, po czym zaczęły się cicho kłócić, która będzie trzymała go pierwsza.
  - Cisza - odezwał się po chwili. - Nie wy teraz go potrzymacie, tylko wasza matka - powiedziawszy to, podał mi ostrożnie zawiniątko.
  Przytuliłam go ostrożnie do siebie, patrząc na jego twarzyczkę. Był bardzo podobny do swojego ojca. Byli jak dwie krople wody. Gdy tylko powoli uchylił swoje oczka już wiedziałam, że w pewnej rzeczy nie jest w ogóle podobny do mojego męża. Piękne niebieskie oczy, które po mnie odziedziczył. 
  - A gdzie moje śledzie? - odezwałam się po chwili.
  - Tośka, prze...
  - Śledzie? W sosie pomidorowym? Już idę! - powiedziała Kaja energicznie i wybiegła z sali.
  - Kaja! - zawołał Severus.
  - Pójdę z nią! - odparła Avada i również pobiegła.
  - Avada!
  - A ja pójdę z nimi! - oznajmiła Domi i już jej nie było.
  - Domi! - warknął. Pokręcił głową i spojrzał z powrotem na małego. - Alan nie będzie taki jak one.
  - Tego nie wiesz - uśmiechnęłam się szeroko i pogładziłam po jego główce.
  - Musiałaś wspominać o śledziach?
  - Nie wspomniałam o śledziach - odparłam.
  - Przecież słyszałem.
  - Wspomniałam o śledziach w sosie pomidorowym. Przecież wiesz, że nie cierpię śledzi.
  Pokręcił głową i ponownie wrócił ten jego szeroki uśmiech. Przysiadł na skraju łóżka i nie mógł oderwać wzroku od Alana. Ja również nie potrafiłam.
***
PERSPEKTYWA KAI
  Razem z dziewczynami wracałam z bufetu szpitalnego. O dziwo, jednak mieli śledzie w sosie pomidorowym! Byłyśmy teraz takie szczęśliwe. Nareszcie Alan przyszedł na świat. W końcu miałyśmy brata!
  Niespodziewanie do okna w korytarzu przyfrunęła sowa. Zaczęła stukać dzióbkiem o szybę. Spojrzałam w tamtym kierunku i od razu wiedziałam, że to Hedwiga - sowa Harry'ego. Podeszłam szybko i otworzyłam okno. Wzięłam liścik, który trzymała w dzióbku. To musiała być wiadomość dotycząca Gwardii Dumbledore'a. Na pewno. Otworzyłam szybko liścik i przeleciałam pośpiesznie po tekście wzrokiem.

Kaja,
Przyjdź jak najszybciej do Hogwartu.
To ważne. Mamy coś, co dotyczy Ciebie.
Hermiona.

  Czyli to nie od Pottera, tylko od Hermiony. Co mogą mieć związanego ze mną? Oni po prostu mają wyczucie czasu! Właśnie urodził mi się młodszy braciszek, a ściągają mnie do Hogwartu!
  - Kaja? - odezwały się moje siostry.
  - Idźcie na salę. Muszę wracać do Hogwartu. To coś ważnego. Wrócę najszybciej, jak tylko będę mogła - powiedziałam szybko.
  - Jak chcesz się dostać do szkoły? - spytała Avada.
  - Teleportacją.
  - Do Hogwartu nie można się teleportować, a jeszcze nas tego nie uczono.
  Ale mnie Draco nauczył, pomyślałam.
  - Deportuję się do Hogsmeade. Nie mówcie nic ojcu - odparłam i teleportowałam się.
~~
  Wbiegłam szybko do Hogwartu. Rozejrzałam się po sali wejściowej. Było dziwacznie pusto... Puściłam się biegiem ku schodom, by dobiec na siódme piętro. Jednakże Hermionę spotkałam na piątym.
  - Co się dzieje? - zapytałam pośpiesznie.
  - Chodź szybko do mojego dormitorium. Ale najpierw załóż to. - Zarzuciła mi pelerynę. Nie wiedziałam po co. Jednak po chwili się zorientowałam o co chodziło. Była to peleryna-niewidka Harry'ego.
  - Hermiono, ale co się dzieje? Śpieszy mi się, właśnie mama dopiero co urodziła.
  - Wybacz, że cię stamtąd wyciągnęłam, ale... Oj, wyjaśnię ci na miejscu.
~~
  Kiedy zamknęła drzwi do dormitorium, zdjęłam pelerynę. W pokoju byli również Harry, Ron, Neville, Luna, Ginny. Łącznie pięciu Gryffonów, jedna Krukonka oraz jedna Ślizgonka. Nie wyglądali zbyt dobrze... W szczególności Harry był jakiś zamknięty w sobie, przygnębiony.
  - Powiecie mi w końcu o co chodzi? - spytałam, oddając brunetowi pelerynę. Wziął ją i złożył.
  - Byliśmy w Ministerstwie Magii. Dokładnie to w Departamencie Tajemnic - zaczęła Granger.
  - Ale po co? I co tam w ogóle jest?
  - Bardzo wiele kul - odparła Luna.
  - I dlatego mnie tu wezwaliście?
  - Kaja, te kule to nie zwykłe kule - powiedziała szybko Ginny.
  - To czym one są? - zmarszczyłam brwi.
  - Przepowiedniami - odpowiedział najmłodszy z synów Weasleyów.
  Otworzyłam szeroko oczy. Od razu mi się przypomniała noc, w której Avada powiedziała mi, dlaczego żyłam z ojcem, a ona i Domi z mamą.
  Milczałam.
  - Mamy przepowiednię dotyczącą ciebie - zagadnął Neville.
  Dopiero wtedy zauważyłam, że trzyma w swoich dłoniach średnią, szklaną kulę. Uniósł wzrok ze szkła na mnie i podał mi ostrożnie przedmiot. Wzięłam go bardzo delikatnie do dłoni.
  - I co te... - urwałam nagle, obserwując wnętrze naczynka.
  Pojawił się w nim błękitnawy dym. Zaczął leniwie obejmować każdy maleńki fragmencik wnętrza.
  - W pierwszym miesiącu roku narodzi się ta, która jedna z trzech dziewcząt, w wieku szesnastu lat podejmie decyzję. Decyzję, która przeważy losy wielu bliskich jej osób. Jej imię układa się z czterech liter, dwóch identycznych samogłosek, od pierwszej litery, która ma pionową kreskę połączoną z ćwiartką krzyża. Nieumyślnie zostanie jedną z tych, którzy służą Czarnemu Panu, jednak serce będzie po stronie dobra. Po przeżytych cierpieniach odmieni się zewnętrznie, ale nie wewnętrznie. Wybierze między sercem, a władzą. Między rozumiem, a potęgą. W wieku szesnastu lat podejmie decyzję. Decyzję, która przeważy losy wielu bliskich jej osób.
  Smug zaniknął, a ja patrzyłam szeroko otwartymi oczami na kulę. Opis imienia dał dokładnie znać, że chodzi o mnie. Nie o Avadę. Nie o Domi. O mnie.
  Spojrzałam po towarzyszach. Po ich minach wiedziałam, że tylko ja usłyszałam treść tej przepowiedni. Decyzja... Jaka dokładnie decyzja? O tym, że poszłam wtedy do Zakazanego Lasu i zostałam Śmierciożerczynią? Ale co ona ma wspólnego z innymi osobami? Nie, to nie może być to. Może po prostu coś innego? Może chodzi o...
  Już wiedziałam.
  - Muszę uciekać. Coś bardzo ważnego załatwić. Dziękuję wam, że zdobyliście tą przepowiednię - powiedziałam, ściskając kulę w dłoniach mocno. Odwróciłam się i wybiegłam, nie zważając na zdziwione spojrzenia Gryffonów.
~~
  Wpadłam do dormitorium Sebastiana, Bryana i Mike'a. Malfoy dzielił z nimi dormitorium od dość długiego czasu. Była cała trójka. Idealnie.
  - O, Snape przyszła - odezwał się Johnson, uśmiechając się szyderczo. - Przyszłaś się zabawić? - Podniósł się z łóżka i podszedł.
  Uniosłam brew ku górze. Chciał już mnie uderzyć w twarz, ale wisiorek się zaświecił i odrzuciło go do tyłu na ścianę.
  - Ups, nic ci się nie stało, Johnson? - spytałam, uśmiechając się słodko. W środku aż się śmiałam z kpiną. Wyglądał jak ostatni debil. Którym zresztą był.
  - Camello, łap ją - warknął Malfoy.
  Poczułam mocny uścisk na ramionach. Zamachnęłam się łokciem i uderzyłam Bryana pod żebra. Nie ruszył się. Odwróciłam się energicznie, wyrywając się z jego uścisku. Serduszko ponownie zabłysło i również odrzuciło go do tyłu. Wyciągnęłam energicznie różdżkę i przeniosłam go obok Sebastiana.
  Mike zaczął się do mnie zbliżać.
  - Nie radzę, bo pożałujesz - warknęłam.
  - Mam się bać takiej naiwnej dziwki? - zakpił i wyciągnął nóż. Zamachnął się nim, jednak naszyjnik odziedziczony po mojej zmarłej przyjaciółce znów mnie uratował. Stopił ostrze, a blondyna odrzuciło w kierunku towarzyszy, a na jego ramieniu pojawiła się rana. Nie przejmowałam się tym.
  Podeszłam do nich, uśmiechając się drwiąco.
  - Zakończymy to raz na zawsze, Malfoy - warknęłam. - Dzisiaj, cała wasza trójka przeciwko mnie.
  - Nie masz z nami szans - zaśmiał się kpiąco Johnson.
  - Mam. Nawet bez naszyjnika - roześmiałam się chłodno.
  - Zginiesz - odparli jednocześnie.
  Machnęłam różdżką i cała trójka była związana linami. Pochyliłam się w ich kierunku.
  - Dzisiaj w Zakazanym Lesie. O północy. Tylko wasza trójka i nikt więcej. Zakończymy to raz na zawsze i na wieki wieków - wysyczałam.

1 komentarz:

  1. Wróciłam! Ale długi rozdział! I jaki jest pełen emocji!!!! Ten poród opisałaś genialnie! Naprawdę! Było to nawet w pewnym sensie zabawne mimo, że Tośka przechodziła niesamowite męczarnie. No i urodził się Alan!!!!! <3
    No i ta końcowa sytuacja.. nie wiem czy się bać czy nie. Przepowiednia brzmi dość groźnie i niebezpiecznie. Zapowiada się długa i ciężka droga przed Kają. Zabieram się za kolejny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń