- Wiesz, że nie musisz tego robić.
Avada i Draco przyglądali mi się uważnie, kiedy bawiłam się swoją różdżką. Do północy dzieliły mnie jeszcze minuty. Wiedziałam jak się wykradnę do Zakazanego Lasu. Draco, Domi, Avada i Blaise uparli się, że pójdą tam ze mną. Przez dłuższy czas się o to z nimi kłóciłam, jednakże dałam za wygraną. Mam tylko nadzieję, że Malfoy, Johnson i Camello będą sami...
- Muszę, Av. Chcę to zakończyć raz na zawsze. - Sięgnęłam do zapięcia naszyjnika i zdjęłam go. Włożyłam go do szuflady.
- Miej ten wisiorek założony - odparł poważnie blondyn.
- Nie. To nie będzie fairplay.
- Sądzisz, że mój braciszek i jego dwuosobowa, debilna banda będą grali fair?
Zamilkłam. Miał w tym rację... Skąd miałam mieć tą pewność? Były tylko słowa. Ale żadna obietnica, ani przysięga. Nic, tylko słowa.
Draco otworzył szufladę, wyjął naszyjnik. Wyciągnął ku mnie swoją rękę. Patrzyłam przez chwilę niepewnie, po czym przybliżyłam dłoń do jego. Ujął ją delikatnie i położył przedmiot na wewnętrznej stronie dłoni i mi ją zamknął. Przybliżył do swoich warg i pocałował knykcie lekko.
- To chociaż miej go przy sobie - szepnął. - Mimo że będę cię chronił.
- Draco, proszę... nie idźcie ze mną - powiedziałam cicho. - Będą coś podejrzewali...
- Pójdziemy - uciął stanowczo. - Albo idziemy z tobą, albo nie idziesz w ogóle.
Westchnęłam. Przytuliłam się do niego, wdychając jego zapach. Był mój. Ostatnimi czasy, głównie od momentu kiedy ze sobą pierwszy raz sypialiśmy, zauważałam, iż wiele dziewczyn rozbierały go wzrokiem. A mnie mroziły nienawistnym spojrzeniem. Jednakże na szczęście Draco nie zwracał na nie uwagi. Nie zamierzam się z nikim nim dzielić.
***
Stałam razem z Draconem, siostrami i Blaisem w Zakazanym Lesie. Były już trzy minuty po północy... Czy oni w ogóle przyjdą? Rozglądałam się za nimi coraz częściej. Mieli tu być już kilka chwil temu. Patrzyłam w otaczającą mnie ciemność.
- Stchórzyli - odparła Domi. - Wracajmy do Hogwartu.
- Oni zaraz przyjdą - oznajmiłam. - Czuję to.
- Kaja... - zaczęła Avada, jednakże urwała, słysząc odgłos łamiącego się patyka.
Odwróciłam się energicznie w kierunku skąd pochodził ten dźwięk. Sięgnęłam pośpiesznie różdżki i szybko ją przed siebie wyciągnęłam, ściskając na niej palce.
- Punktualność wam wisi, panowie, oj i to bardzo wisi - powiedziałam, uśmiechając się drwiąco, widząc wyłaniających się z pomiędzy drzew moich trzech rywali.
- A słowo u ciebie, Snape - warknął Johnson. - Miało być trzech na jednego, a nie trzech na pięciu.
- Tylko mi towarzyszą - rzekłam, wzruszając nonszalancko ramionami. - To kto na pierwszy ogień? - Uniosłam prawą brew ku górze.
- Camello - burknął Malfoy.
Bryan rozejrzał się pośpiesznie. Zauważyłam, że na dłuższy czas zatrzymał wzrok na Domi. Zerknęłam na nią przez ramię. Ona również mu się przyglądała, jednak pośpiesznie odwróciła wzrok.
- Nie - odparł twardo.
Blondyn spojrzał na niego energicznie, najwidoczniej wściekły.
- Co powiedziałeś? - syknął.
- Mam cię w dupie, Malfoy - warknął i odszedł od nich, zbliżając się po mojej grupki.
Patrzyłam na to zaskoczona. Bryan Camello, jeden z popleczników Mike'a Malfoya przeniósł się na naszą stronę? Obserwowałam, jak zbliża się do Domi... O nie, nawet nie próbuj jej tknąć!
- Snape, uważaj! - zawołał nagle Bryan.
Odwróciłam się energicznie w kierunku Johnsona i Malfoya. Akurat leciało we mnie jakieś zaklęcie.
- Protego! - zawołałam w porę i ochroniłam się przed czarem.
A więc tak się bawimy?
- Ja się z nią rozliczę najpierw. Jest mi to winna - odezwał się Sebastian.
Zadrżałam na całym ciele, a oddech mi przyśpieszył ze strachu. Zamrugałam pośpiesznie i już było mi lepiej. Nic ci ten cwaniak nie zrobi, Kaja... Spokojnie. Nie zrobi ci żadnej krzywdy. Musisz być tylko skupiona.
- No dalej imbecylu - odezwałam się, posyłając mu sarkastyczny uśmiech. - Pokaż, że umiesz korzystać z tej różdżki jak prawdziwy czarodziej, a nie tylko do swoich erotycznych zabaw.
- Jeszcze nieraz się z tobą zabawię - oznajmił z szyderczym uśmiechem.
Przełknęłam ślinę. Spokojnie...
- Oj, chyba tylko w twoich snach - mruczę, unosząc kąciki ust w słodziutki uśmiech.
- Jeszcze dzisiaj pokosztujesz mojej magii, kiedy tylko rozłożysz przede mną swoje nóżki.
Krew w żyłach zaczęła mi wrzeć.
- Zamknij mordę, Johnson! - warknęłam. - Crucio!
Nie mam pojęcia jakim cudem, ale ochronił się przed tym zaklęciem! Jak... Patrzyłam na niego zdezorientowana.
Mimo panującego wokół nas mroku mogłam dostrzec, iż w jego oczach zapłonął żar gniewu. No przepraszam bardzo! Swoimi cholernymi tekstami mnie po prostu wytrąca z równowagi - co jest w sumie mało powiedziane!
- Depulso!
Odleciałam nieco do tyłu. Myślałam, że te zaklęcie tylko cofa, jednakże w jakimś nieznanym mi powodzie mnie odrzuciło. Podniosłam się energicznie z ziemi. Kaja, myśl!
- Drętwota! - zawołał ponownie.
Użyłam ponownie Zaklęcia Tarczy. Miałam plan... Tylko jak się nazywało te zaklęcie?! Szybko sobie uświadomiłam. Sebastian już otworzył usta, by wypowiedzieć kolejne zaklęcie, kiedy krzyknęłam: - Duro!
Tak, to było to zaklęcie! Za pewnie nie znał tego uroku, ponieważ jeszcze zdążył zmarszczyć brwi, nim przemienił się w kamień. Dobra: Johnsona miałam z głowy, Camello... chyba również. Został mi tylko Malfoy.
- No cóż kochaniutki - odezwałam się po chwili ciszy, obracając różdżkę w palcach. - Zostaliśmy tylko ty i ja.
- Nie radzę ci się mnie szybko pozbywać.
- A to niby dlaczego? - zmrużyłam oczy.
- Nie zastanawiałaś się dokładnie kto zabił Stephanie Potter w czasie spotkania Śmierciożerców? Tutaj, w Zakazanym Lesie?
Dłoń, w której trzymałam różdżkę, mi zadrżała. Po takim długim czasie utrata mojej przyjaciółki nadal mnie gdzieś w głębi bolała.
- Nie masz o tym żadnego pojęcia - warknęłam.
- Otóż mam. Nigdy nie rozmyślałaś nad tym, dlaczego Stephanie cię oszukała? Dlaczego podawała się za Elsę Dalton?
- To nie twój interes, Malfoy! - syknęłam, zaciskając mocniej palce na różdżce tak, że zbielały mi knykcie.
- Ale twój. I znam odpowiedzi na wszystkie twoje pytania, dotyczące twojej przyjaciółeczki. O ile tak można nazwać oszustkę.
- Nie obrażaj Stephanie w mojej obecności - szepnęłam gniewnie, mierząc go wzrokiem.
Dlaczego mi się wydawało, że on coś uważnego ukrywa?
- Moment... Czyli to ty napisałeś wtedy ten napis na ścianie? - odezwała się Avada. - "Ci, którzy się nie poddadzą, będą we wiecznych cierpieniach żyli"?
- Oczywiście, że tak. Chciałem was postraszyć - odparł, wzruszając ramionami.
Uniósł swoją różdżkę i spokojnym, powolnym ruchem ją uniósł, kierując jej koniec prosto na mnie. Oj przeczuwam intensywną walkę... Nie pójdzie mi chyba tak łatwo, jak z Johnsonem...
- A wracając: mam bardzo wiele informacji na temat Stephanie. I przyjąłem ten zaszczyt, by się jej pozbyć.
- Ty to zrobiłeś? Ty zabiłeś Stephanie?!
- A co myślałaś? Że ten beznosowy cienias? Jasne, że ja - prychnął.
- Jesteś zbyt tchórzliwy, bo kogoś zabić!
- Przynajmniej to nie ja wiedziałem, kim ona jest naprawdę. Twój ojczulek wiedział, no i z tego skorzystałem. Dzięki temu miałem możliwość się jej pozbyć.
- CRUCIO! - wrzasnęłam wściekła.
Cholera, jakim cudem on również uniknął tego zaklęcia?! Przecież nie ma żadnych zaklęć obronnych przed Zaklęciami Niewybaczalnymi! Tak mi mówił ojciec, a w tej dziedzinie mu wierzę!
- Zdziwiona, Snape? Teraz się naprawdę zabawimy. No, ale najpierw zrobimy coś z twoją pamięcią. Obli...
- Petrificus Totalus! - zawołał ktoś.
Malfoy pośpiesznie użył Protego i wytrzeszczył oczy. Ja również nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
Przede mną wybiegła dziewczyna gdzieś w moim wieku. Miała rude włosy, sięgające do łopatek. Wszędzie poznałabym ten styl ubierania się...
- Nie tkniesz ani Kai, ani nikogo innego - syknęła.
- Ty żyjesz, Potter? - warknął. - Powinnaś dalej gnić w grobie!
- Oj, stul już ten swój chadziajowaty pysk, kretynie.
Tak. To w stu procentach Stephanie.
- Bo co mi zrobisz? - sarknął ironicznie.
Odsunęła się nieco do tyłu, stając obok mnie. Zerknęłam na nią pośpiesznie. Po twarzy była kompletnie inna, niż jako Elsa. Była cholernie podobna do swojej matki, Lily Potter z domu Evans. Skąd to wiem? W Pokoju Życzeń na zwierciadle było powieszone zdjęcie członków dawnego Zakonu Feniksa. Byli tam właśnie również rodzice Harry'ego. On wcielił się w ojca, natomiast Steph w matkę. W dużych, zielonych oczach Stephanie, które były w kształcie migdałków, odbijał się księżyc. Przez to właśnie jej tęczówki świeciły i widać w nich były płomienie.
Wyciągnęła swoją lewą, zaciśniętą dłoń przed siebie. Otworzyła ją, a z jej wnętrza buchnął mały ogień. Kurczę... Jak? Nigdy mi nie pokazywała, że potrafi wyczarować ogień. To było takie... zaskakujące, a zarazem przerażające.
Zerknęłam na blondyna, któremu zrzedła mina. I dobrze. Znam ją, i wiem, że kiedy jest wściekła, to lepiej do niej bez kija nie podchodzić. Przynajmniej tak było, gdy była Elsą...
- Uwierz, że mogę ciebie i tego twojego skamieniałego kolesia spalić w jednej chwili, gdy tylko najdzie mnie taka ochota - warknęła groźnie, a płomień się nieco powiększył.
- Dobra wyluzuj, Potter - powiedział szybko, wyciągając ręce przed siebie w geście obrony. - Zrobię wszystko, tylko się opanuj.
- Ależ ja jestem bardzo opanowana. I.. zrobisz wszystko?
- Tak - odparł od razu, ale ja wiedziałam, że podejmuje właśnie złą i nieprzemyślaną decyzję.
- No to na jutrzejsze, a właściwie dzisiejsze, śniadanie przyjdziesz w SAMYCH portkach z napisem "I love Dolores Jane Umbridge". Co więcej: będą one różowe, na na jednym pośladku będzie podobizna twojej ukochanej nauczycielki Obrony Przed Czarną Magią, a na drugim ślad po jej pocałunku. Już masz na naszykowane w dormitorium - uśmiechnęła się słodko.
- Nie zrobię tego - syknął.
- Nie? No to cóż.. - Nasiliła ogień bardziej.
- Dobra, dobra! Przyjdę w tych portkach na śniadanie!
- TYLKO w portkach - podkreśliłam z cwanym uśmiechem.
- Nie wpieprzaj się, Snape - warknął.
- I szacunku trochę - odparła Stephanie. - A teraz do Hogwartu.
- Nie zamierzam się ciebie słu...
- Bo cię podpalę!
Od razu ruszył biegiem w stronę zamczyska. Patrzyłyśmy za nim i parsknęłyśmy śmiechem. Spojrzałyśmy na siebie. Nie wytrzymałam i mocno ja przytuliłam, a ona odwzajemniła uścisk,tuląc mocniej ode mnie.
- Jak to możliwe, że żyjesz? - szepnęłam cicho.
Draco, Blaise, Avada i Domi podeszli szybkim krokiem i otoczyli nas. Zaczęli ją obsypywać setkami pytań.
- Spokojnie - odezwała się po chwili. - Wytłumaczę wam wszystko, ale jutro. Przede wszystkim chcę najpierw wytłumaczyć to wszystko Kai. Jednak jutro, proszę... Ten czas był naprawdę męczący..
- Ale w jaki sposób wyczarowałaś ogień? - spytała Av.
- Avada, naprawdę... Nie mam sił... - szepnęła.
Chwyciła się za czoło i ugięły się pod nią kolana. Mdlejąc, opadła na bok, prosto w ramiona Dracona.
- Zanieśmy ją do dormitorium - powiedziałam od razu.
Kiwnął głową i wziął ją na ręce. Wszyscy udaliśmy się do Hogwartu.
- Stchórzyli - odparła Domi. - Wracajmy do Hogwartu.
- Oni zaraz przyjdą - oznajmiłam. - Czuję to.
- Kaja... - zaczęła Avada, jednakże urwała, słysząc odgłos łamiącego się patyka.
Odwróciłam się energicznie w kierunku skąd pochodził ten dźwięk. Sięgnęłam pośpiesznie różdżki i szybko ją przed siebie wyciągnęłam, ściskając na niej palce.
- Punktualność wam wisi, panowie, oj i to bardzo wisi - powiedziałam, uśmiechając się drwiąco, widząc wyłaniających się z pomiędzy drzew moich trzech rywali.
- A słowo u ciebie, Snape - warknął Johnson. - Miało być trzech na jednego, a nie trzech na pięciu.
- Tylko mi towarzyszą - rzekłam, wzruszając nonszalancko ramionami. - To kto na pierwszy ogień? - Uniosłam prawą brew ku górze.
- Camello - burknął Malfoy.
Bryan rozejrzał się pośpiesznie. Zauważyłam, że na dłuższy czas zatrzymał wzrok na Domi. Zerknęłam na nią przez ramię. Ona również mu się przyglądała, jednak pośpiesznie odwróciła wzrok.
- Nie - odparł twardo.
Blondyn spojrzał na niego energicznie, najwidoczniej wściekły.
- Co powiedziałeś? - syknął.
- Mam cię w dupie, Malfoy - warknął i odszedł od nich, zbliżając się po mojej grupki.
Patrzyłam na to zaskoczona. Bryan Camello, jeden z popleczników Mike'a Malfoya przeniósł się na naszą stronę? Obserwowałam, jak zbliża się do Domi... O nie, nawet nie próbuj jej tknąć!
- Snape, uważaj! - zawołał nagle Bryan.
Odwróciłam się energicznie w kierunku Johnsona i Malfoya. Akurat leciało we mnie jakieś zaklęcie.
- Protego! - zawołałam w porę i ochroniłam się przed czarem.
A więc tak się bawimy?
- Ja się z nią rozliczę najpierw. Jest mi to winna - odezwał się Sebastian.
Zadrżałam na całym ciele, a oddech mi przyśpieszył ze strachu. Zamrugałam pośpiesznie i już było mi lepiej. Nic ci ten cwaniak nie zrobi, Kaja... Spokojnie. Nie zrobi ci żadnej krzywdy. Musisz być tylko skupiona.
- No dalej imbecylu - odezwałam się, posyłając mu sarkastyczny uśmiech. - Pokaż, że umiesz korzystać z tej różdżki jak prawdziwy czarodziej, a nie tylko do swoich erotycznych zabaw.
- Jeszcze nieraz się z tobą zabawię - oznajmił z szyderczym uśmiechem.
Przełknęłam ślinę. Spokojnie...
- Oj, chyba tylko w twoich snach - mruczę, unosząc kąciki ust w słodziutki uśmiech.
- Jeszcze dzisiaj pokosztujesz mojej magii, kiedy tylko rozłożysz przede mną swoje nóżki.
Krew w żyłach zaczęła mi wrzeć.
- Zamknij mordę, Johnson! - warknęłam. - Crucio!
Nie mam pojęcia jakim cudem, ale ochronił się przed tym zaklęciem! Jak... Patrzyłam na niego zdezorientowana.
Mimo panującego wokół nas mroku mogłam dostrzec, iż w jego oczach zapłonął żar gniewu. No przepraszam bardzo! Swoimi cholernymi tekstami mnie po prostu wytrąca z równowagi - co jest w sumie mało powiedziane!
- Depulso!
Odleciałam nieco do tyłu. Myślałam, że te zaklęcie tylko cofa, jednakże w jakimś nieznanym mi powodzie mnie odrzuciło. Podniosłam się energicznie z ziemi. Kaja, myśl!
- Drętwota! - zawołał ponownie.
Użyłam ponownie Zaklęcia Tarczy. Miałam plan... Tylko jak się nazywało te zaklęcie?! Szybko sobie uświadomiłam. Sebastian już otworzył usta, by wypowiedzieć kolejne zaklęcie, kiedy krzyknęłam: - Duro!
Tak, to było to zaklęcie! Za pewnie nie znał tego uroku, ponieważ jeszcze zdążył zmarszczyć brwi, nim przemienił się w kamień. Dobra: Johnsona miałam z głowy, Camello... chyba również. Został mi tylko Malfoy.
- No cóż kochaniutki - odezwałam się po chwili ciszy, obracając różdżkę w palcach. - Zostaliśmy tylko ty i ja.
- Nie radzę ci się mnie szybko pozbywać.
- A to niby dlaczego? - zmrużyłam oczy.
- Nie zastanawiałaś się dokładnie kto zabił Stephanie Potter w czasie spotkania Śmierciożerców? Tutaj, w Zakazanym Lesie?
Dłoń, w której trzymałam różdżkę, mi zadrżała. Po takim długim czasie utrata mojej przyjaciółki nadal mnie gdzieś w głębi bolała.
- Nie masz o tym żadnego pojęcia - warknęłam.
- Otóż mam. Nigdy nie rozmyślałaś nad tym, dlaczego Stephanie cię oszukała? Dlaczego podawała się za Elsę Dalton?
- To nie twój interes, Malfoy! - syknęłam, zaciskając mocniej palce na różdżce tak, że zbielały mi knykcie.
- Ale twój. I znam odpowiedzi na wszystkie twoje pytania, dotyczące twojej przyjaciółeczki. O ile tak można nazwać oszustkę.
- Nie obrażaj Stephanie w mojej obecności - szepnęłam gniewnie, mierząc go wzrokiem.
Dlaczego mi się wydawało, że on coś uważnego ukrywa?
- Moment... Czyli to ty napisałeś wtedy ten napis na ścianie? - odezwała się Avada. - "Ci, którzy się nie poddadzą, będą we wiecznych cierpieniach żyli"?
- Oczywiście, że tak. Chciałem was postraszyć - odparł, wzruszając ramionami.
Uniósł swoją różdżkę i spokojnym, powolnym ruchem ją uniósł, kierując jej koniec prosto na mnie. Oj przeczuwam intensywną walkę... Nie pójdzie mi chyba tak łatwo, jak z Johnsonem...
- A wracając: mam bardzo wiele informacji na temat Stephanie. I przyjąłem ten zaszczyt, by się jej pozbyć.
- Ty to zrobiłeś? Ty zabiłeś Stephanie?!
- A co myślałaś? Że ten beznosowy cienias? Jasne, że ja - prychnął.
- Jesteś zbyt tchórzliwy, bo kogoś zabić!
- Przynajmniej to nie ja wiedziałem, kim ona jest naprawdę. Twój ojczulek wiedział, no i z tego skorzystałem. Dzięki temu miałem możliwość się jej pozbyć.
- CRUCIO! - wrzasnęłam wściekła.
Cholera, jakim cudem on również uniknął tego zaklęcia?! Przecież nie ma żadnych zaklęć obronnych przed Zaklęciami Niewybaczalnymi! Tak mi mówił ojciec, a w tej dziedzinie mu wierzę!
- Zdziwiona, Snape? Teraz się naprawdę zabawimy. No, ale najpierw zrobimy coś z twoją pamięcią. Obli...
- Petrificus Totalus! - zawołał ktoś.
Malfoy pośpiesznie użył Protego i wytrzeszczył oczy. Ja również nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
Przede mną wybiegła dziewczyna gdzieś w moim wieku. Miała rude włosy, sięgające do łopatek. Wszędzie poznałabym ten styl ubierania się...
- Nie tkniesz ani Kai, ani nikogo innego - syknęła.
- Ty żyjesz, Potter? - warknął. - Powinnaś dalej gnić w grobie!
- Oj, stul już ten swój chadziajowaty pysk, kretynie.
Tak. To w stu procentach Stephanie.
- Bo co mi zrobisz? - sarknął ironicznie.
Odsunęła się nieco do tyłu, stając obok mnie. Zerknęłam na nią pośpiesznie. Po twarzy była kompletnie inna, niż jako Elsa. Była cholernie podobna do swojej matki, Lily Potter z domu Evans. Skąd to wiem? W Pokoju Życzeń na zwierciadle było powieszone zdjęcie członków dawnego Zakonu Feniksa. Byli tam właśnie również rodzice Harry'ego. On wcielił się w ojca, natomiast Steph w matkę. W dużych, zielonych oczach Stephanie, które były w kształcie migdałków, odbijał się księżyc. Przez to właśnie jej tęczówki świeciły i widać w nich były płomienie.
Wyciągnęła swoją lewą, zaciśniętą dłoń przed siebie. Otworzyła ją, a z jej wnętrza buchnął mały ogień. Kurczę... Jak? Nigdy mi nie pokazywała, że potrafi wyczarować ogień. To było takie... zaskakujące, a zarazem przerażające.
Zerknęłam na blondyna, któremu zrzedła mina. I dobrze. Znam ją, i wiem, że kiedy jest wściekła, to lepiej do niej bez kija nie podchodzić. Przynajmniej tak było, gdy była Elsą...
- Uwierz, że mogę ciebie i tego twojego skamieniałego kolesia spalić w jednej chwili, gdy tylko najdzie mnie taka ochota - warknęła groźnie, a płomień się nieco powiększył.
- Dobra wyluzuj, Potter - powiedział szybko, wyciągając ręce przed siebie w geście obrony. - Zrobię wszystko, tylko się opanuj.
- Ależ ja jestem bardzo opanowana. I.. zrobisz wszystko?
- Tak - odparł od razu, ale ja wiedziałam, że podejmuje właśnie złą i nieprzemyślaną decyzję.
- No to na jutrzejsze, a właściwie dzisiejsze, śniadanie przyjdziesz w SAMYCH portkach z napisem "I love Dolores Jane Umbridge". Co więcej: będą one różowe, na na jednym pośladku będzie podobizna twojej ukochanej nauczycielki Obrony Przed Czarną Magią, a na drugim ślad po jej pocałunku. Już masz na naszykowane w dormitorium - uśmiechnęła się słodko.
- Nie zrobię tego - syknął.
- Nie? No to cóż.. - Nasiliła ogień bardziej.
- Dobra, dobra! Przyjdę w tych portkach na śniadanie!
- TYLKO w portkach - podkreśliłam z cwanym uśmiechem.
- Nie wpieprzaj się, Snape - warknął.
- I szacunku trochę - odparła Stephanie. - A teraz do Hogwartu.
- Nie zamierzam się ciebie słu...
- Bo cię podpalę!
Od razu ruszył biegiem w stronę zamczyska. Patrzyłyśmy za nim i parsknęłyśmy śmiechem. Spojrzałyśmy na siebie. Nie wytrzymałam i mocno ja przytuliłam, a ona odwzajemniła uścisk,tuląc mocniej ode mnie.
- Jak to możliwe, że żyjesz? - szepnęłam cicho.
Draco, Blaise, Avada i Domi podeszli szybkim krokiem i otoczyli nas. Zaczęli ją obsypywać setkami pytań.
- Spokojnie - odezwała się po chwili. - Wytłumaczę wam wszystko, ale jutro. Przede wszystkim chcę najpierw wytłumaczyć to wszystko Kai. Jednak jutro, proszę... Ten czas był naprawdę męczący..
- Ale w jaki sposób wyczarowałaś ogień? - spytała Av.
- Avada, naprawdę... Nie mam sił... - szepnęła.
Chwyciła się za czoło i ugięły się pod nią kolana. Mdlejąc, opadła na bok, prosto w ramiona Dracona.
- Zanieśmy ją do dormitorium - powiedziałam od razu.
Kiwnął głową i wziął ją na ręce. Wszyscy udaliśmy się do Hogwartu.
***
Siedziałam po turecku na swoim łóżku. Bawiłam się pościelą, zerkając co chwilę na śpiącą Stephanie. Jeny... Po prostu wyglądała inaczej. Jak ją poznałam, miała niebieskie oczy, blond włosy... A teraz? Była kopią Lily Potter - jej prawdziwej matki. Rude, falowane włosy opadały jej pasmami na twarz. Podniosłam się cicho i zgarnęłam je za ucho. Mruknęła cicho przez sen i uchyliła oczy. Przetarła je dłońmi i usiadła powoli. Rozejrzała się.
- Jak się czujesz? - spytałam cicho.
Spojrzała na mnie. Nie mogłam się przyzwyczaić do tej zieleni w jej oczach...
- Mnie o to nie pytaj. To ciebie powinnam była zapytać. W końcu to ty stanęłaś przed Malfoyem i Johnsonem, który zrobił ci to, co zrobił.
- Skąd ty wiesz o...
- Obserwowałam cię w pewnym sensie - powiedziała cicho, uśmiechając się lekko.
- Ale jak... jak to możliwe, że żyjesz? - odezwałam się po chwili. - Przecież byłam na twoim pogrzebie! Widziałam twoje ciało w trumnie! Zamknęli je tymi kluczami! Spuścili do tej dziury!
- Hej, hej, hej - powiedziała szybko, łapiąc moje nadgarstki, którymi nieświadomie machałam. - Uspokój się, Kaja. To wszystko dzięki twojemu ojcu.
- Mój ojciec wiedział, że tak naprawdę jesteś Stephanie Potter, a mi nic nie powiedział!
- Bo nie mógł.
- A Malfoyowi powiedział!
Pokręciła delikatnie głową.
- Twój tata nikomu nie zdradził mojej prawdziwej tożsamości. Mike musiał skądś wyciągnąć informacje o mnie.
- To teraz mi wytłumacz, w jaki sposób teraz tu jesteś i to w prawdziwym wyglądzie.
Wzięła głęboki oddech.
- Nie mam dokładnie pojęcia, jak to możliwe. Ale kiedy otworzyłam oczy, leżałam w jakimś łóżku. Okazało się, że byłam w swoim pokoju. A obok stał twój tata...
- A co mój tata robił w twoim pokoju?
- Daj mi proszę dokończyć... Sama nie wiem. Tą rozmowę pamiętam jakby za mgłą. Coś mówił, że użył jakiegoś eliksiru, przez który teraz mogę tutaj siedzieć... Po przebudzeniu byłam jako Stephanie. W moim prawdziwym wyglądzie. Miałam się ukrywać. Zrobiłam to, ale nie spuszczałam cię z oczu.
- To dlaczego wtedy nie zapobiegłaś porwaniu Avady i mnie?! Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś?!
- Tylko mój naszyjnik mógł jakoś pomóc.. Nie mogłam się nikomu ujawniać, w przede wszystkim tym kretynom... I jesteś bardzo dzielna.
- Co masz na myśli?
- Ponieważ dałaś ten naszyjnik Av. By ją chronił. Oddałaś swoją jedyną broń siostrze, by ją ochronić, bo ją kochasz. I się o nią bałaś.
Naszyjnik... Skoro Stephanie teraz żyje...
Sięgnęłam do swojego stolika. Zgarnęłam wisiorek. Najwidoczniej ona wiedziała, jaki mam zamiar.
- O nie. Teraz należy do Ciebie. Mam swój.
Zmarszczyłam lekko brwi. Natomiast ona się uśmiechnęła. Sięgnęła pod bluzkę i wyciągnęła naszyjnik. Na nim był zawieszony biały gołąb.
- Ma taką samą moc?
- Tak. Ten naszyjnik miałam dostać na swoje osiemnaste urodziny od mojej mamy, Lily. Obydwie teraz mamy swój prywatny talizman.
Uśmiechnęłam się. Zawiesiłam serduszko na swojej szyi. Spojrzałam na nią i przytuliłam mocno. Odzyskałam moją przyjaciółkę. Nie zamierzam jej już nigdy znów utracić.
- Jak się czujesz? - spytałam cicho.
Spojrzała na mnie. Nie mogłam się przyzwyczaić do tej zieleni w jej oczach...
- Mnie o to nie pytaj. To ciebie powinnam była zapytać. W końcu to ty stanęłaś przed Malfoyem i Johnsonem, który zrobił ci to, co zrobił.
- Skąd ty wiesz o...
- Obserwowałam cię w pewnym sensie - powiedziała cicho, uśmiechając się lekko.
- Ale jak... jak to możliwe, że żyjesz? - odezwałam się po chwili. - Przecież byłam na twoim pogrzebie! Widziałam twoje ciało w trumnie! Zamknęli je tymi kluczami! Spuścili do tej dziury!
- Hej, hej, hej - powiedziała szybko, łapiąc moje nadgarstki, którymi nieświadomie machałam. - Uspokój się, Kaja. To wszystko dzięki twojemu ojcu.
- Mój ojciec wiedział, że tak naprawdę jesteś Stephanie Potter, a mi nic nie powiedział!
- Bo nie mógł.
- A Malfoyowi powiedział!
Pokręciła delikatnie głową.
- Twój tata nikomu nie zdradził mojej prawdziwej tożsamości. Mike musiał skądś wyciągnąć informacje o mnie.
- To teraz mi wytłumacz, w jaki sposób teraz tu jesteś i to w prawdziwym wyglądzie.
Wzięła głęboki oddech.
- Nie mam dokładnie pojęcia, jak to możliwe. Ale kiedy otworzyłam oczy, leżałam w jakimś łóżku. Okazało się, że byłam w swoim pokoju. A obok stał twój tata...
- A co mój tata robił w twoim pokoju?
- Daj mi proszę dokończyć... Sama nie wiem. Tą rozmowę pamiętam jakby za mgłą. Coś mówił, że użył jakiegoś eliksiru, przez który teraz mogę tutaj siedzieć... Po przebudzeniu byłam jako Stephanie. W moim prawdziwym wyglądzie. Miałam się ukrywać. Zrobiłam to, ale nie spuszczałam cię z oczu.
- To dlaczego wtedy nie zapobiegłaś porwaniu Avady i mnie?! Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś?!
- Tylko mój naszyjnik mógł jakoś pomóc.. Nie mogłam się nikomu ujawniać, w przede wszystkim tym kretynom... I jesteś bardzo dzielna.
- Co masz na myśli?
- Ponieważ dałaś ten naszyjnik Av. By ją chronił. Oddałaś swoją jedyną broń siostrze, by ją ochronić, bo ją kochasz. I się o nią bałaś.
Naszyjnik... Skoro Stephanie teraz żyje...
Sięgnęłam do swojego stolika. Zgarnęłam wisiorek. Najwidoczniej ona wiedziała, jaki mam zamiar.
- O nie. Teraz należy do Ciebie. Mam swój.
Zmarszczyłam lekko brwi. Natomiast ona się uśmiechnęła. Sięgnęła pod bluzkę i wyciągnęła naszyjnik. Na nim był zawieszony biały gołąb.
- Ma taką samą moc?
- Tak. Ten naszyjnik miałam dostać na swoje osiemnaste urodziny od mojej mamy, Lily. Obydwie teraz mamy swój prywatny talizman.
Uśmiechnęłam się. Zawiesiłam serduszko na swojej szyi. Spojrzałam na nią i przytuliłam mocno. Odzyskałam moją przyjaciółkę. Nie zamierzam jej już nigdy znów utracić.
***
- Mogę?
Spojrzałam w kierunku drzwi, uśmiechnięta od ucha do ucha. Razem ze Stephanie właśnie gawędziłyśmy o planach na wakacje. W drzwiach stał Draco.
- To ja was zostawię samych - powiedziała rudowłosa, podnosząc się z łóżka i wyszła z dormitorium.
Spojrzał za nią, po czym zamknął drzwi. Podszedł do mojego łóżka i objął w pasie ramieniem. Wtuliłam się w jego bok, przytulając się do niego jak do misia. Miałam go znów przy sobie.
Jednak teraz mi się coś przypomniało...
- Draco?
- Hm?
Uniosłam na niego wzrok.
- Pamiętasz wtedy te spotkanie w Zakazanym Lesie? Co zabito Stephanie?
- Pamiętam... - odezwał się po chwili ostrożnie.
- A jej wyznanie miłosne pod twoim adresem?
Westchnął głęboko.
- Ona nic dla mnie nie znaczy, Kaja. W sensie... jest moją dobrą koleżanką, ale to ciebie chcę mieć u swojego boku.
- Mówisz poważnie?
- Bardzo poważnie - szepnął z uśmiechem i pocałował mnie w policzek.
Czyli był mój. Tylko mój. Przytuliłam go mocno z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Kaja!
Do dormitorium wpadł tata. Odsunęłam się odruchowo i energicznie od Dracona. Merlinie... Co teraz? Jest na mnie wściekły, że opuściłam szpital bez jego wiedzy?
- Słucham tato - odezwałam się spokojnie.
- Czyś ty postradała zmysły?! Wyciąganie tych kretynów do Zakazanego Lasu o północy?! Po tym, co zrobili tobie i Avadzie?! Co to ma być?!
Wywróciłam oczami. Zaśmiałam się cicho po chwili.
- Co cię tak bawi?!
Uśmiechnęłam się. Wstałam z łóżka, podeszłam i się do niego przytuliłam. Wyczułam, że jest zaskoczony tym gestem. No cóż... w końcu go nie przytulałam od kiedy byłam małą dziewczynką. Po chwili wahania, odwzajemnił uścisk. Zaczęłam go tulić mocniej.
- Dziękuję tato - szepnęłam.
Wiedział o co chodzi. Uniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Jego kąciki ust zadrżały... Tata się lekko uśmiechnął przy mnie! Z powodu tego, że mu podziękowałam!
- Nikt już was nie tknie.
- Nigdy, bo mamy wspaniałą rodzinę - oznajmiłam z promiennym uśmiechem.
Spojrzałam na Malfoya. Przyglądał nam się z uśmiechem.
Miałam ich obu. W ciągu tych paru miesięcy odzyskałam siostry, mamę. Odzyskałam moją przyjaciółkę. Poznałam wspaniałych ludzi. Doświadczyłam nowych przeżyć. Nauczyłam się więcej rzeczy, niż sobie wyobrażałam pierwszego września tamtego roku. Zyskałam cudownego chłopaka. Naprawiłam relację z tatą.
Byłam szczęśliwa.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie! :D
Jak zauważyliście, ostatnio nie było rozdziałów. Teraz napisałam parę rozdziałów w ciągu kilku dni. Dzisiaj zakończyłam pierwszy tom RS...
Tak, właśnie: Nie oznacza to końca! Będzie drugi tom! Planuję również napisać trzeci tom, gdzie będzie więcej Alana :3 Mam taką nadzieję ;) Chyba że chciałabym stworzyć oddzielny tom, poświęcony głównie jemu i pisany z jego perspektywy... Zobaczymy! :D
Ten rozdział dedykuję wszystkim tym, którzy to przeczytali! Również dedykuję go Tośce - gdyby nie ona, nie pojawiłyby się jeszcze te rozdziały. Dziękuję <3
No i również wyjątkowo dedykuję go mojej Zielenince :D
--
W piątek wyjeżdżam do Niemiec na tydzień. Z racji tego, iż planowany wyjazd jest o 19:45, a przyjazd o 10:30, będzie dość dużo czasu, kiedy będzie jasno. Dlatego zaopatrzę się (jeśli mi się uda) w zeszyt z otwartą oprawą z takimi kółeczkami po jednej stronie xD I będę pisała! [O ile oczywiście wena mi na to pozwoli...]
No, a z racji tego, że nie umiem spać w autobusie, to całą noc będę czytała książki (oj tak, muszę się zaopatrzyć w nie XD [a latarka na nocne czytanie już przyszykowana ^^ ])
Kiedy więc pierwszy rozdział tomu drugiego?!
Nie mam pojęcia. Naprawdę.
Muszę dokładnie zaplanować co i jak. Przynajmniej jaki będzie początek, bo późniejsze akcje z czasem przychodzą mi do głowy. Może się pojawi 26 lipca, albo 28/29 lipca. Od 30 lipca do 6 sierpnia mnie nie będzie, ponieważ znikam. No i później mam cały sierpień wolny. Dlatego MAM NADZIEJĘ, że pojawi się jeszcze przed rozpoczęciem przeze mnie nowego rozdziału/etapu w życiu: nowa szkoła.
Pozdrawiam i całuję!
Klaudia ;3
PS Przepraszam za taki krótki rozdział :(
Bardzo mi się podobało ;) Świetne to było ;) No i powrót Stephanie bardzo się z tego cieszę ;) Już się nie mogę doczekać II tomu ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę udanych wakacji ;*
Krótki rozdział? Jak dla mnie był wystarczająco długi!!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze jestem w totalnym szoku zachowania Camello! Czyżby zakochał się w Domi? <3 i to wszystko robi dla niej? <3
Po drugie jak to Steph żyje?!!!!! OMG! Ale zajefajnie!!! :DDD przeżyłąm naprawdę niezły szok kiedy przeczytałam że to Steph.. cał i zdrowa i to w dodatku w swojej prawdziwej postaci *-* po prostu amazing!!!!! <3
No i trzecia sprawa to fakt, że to już koniec pierwszego tomu!! Strasznie się nie mogę doczekać dalszej części tego opowiadania! Mam nadzieję, że początku drugiego tomu doczekam się już w najbliższym czasie! Pozdrawiam! Weny!
Dziękuję tak wgl za dedyk :* KOCHAM!! <3